Cześć Ola! Dziękuję za spotkanie.
Danka: To co spowodowało, że chciałam z Tobą pogadać, to Twoja misja, o której piszesz na swojej stronie www.paniswojegoczasu.pl.
Napisałaś tam, że Twoją misją jest sprawienie by kobiety uwierzyły w to, że potrafią doskonale zarządzać swoim czasem. Pytam o to, gdyż w swojej pracy, prowadząc doradztwa biznesowe staram się, aby kobiety, które otwierają swoje biznesy wpierw znalazły swoją misję i wizję.
Kiedy ty odkryłaś tę misję? Czy to było tak, że już jak zaczynałaś swój biznes, to wiedziałaś jaka będzie ta misja, czy może ona się wyklarowała, gdzieś „po drodze”, jak już działałaś jako Pani Swojego Czasu?
Ola: Jeśli mówimy o rozpoczęciu działalności jako PSC, a nie działalności gospodarczej, to ja już to miałam, ale nie wiedziałam, że to jest misja.
Dokładnie z tego powodu powstała Pani Swojego Czasu.
Dlatego, że ja wiem, że kobiety potrafią, wiem, że robią to świetnie, wiem, że narzucają na swoje bary za dużo i dlatego im się wydaje, że są kiepskie i ja to chciałam zmienić.
Tylko nie do końca byłam świadoma, że to jest taka misja, którą faktycznie w przyszłości będę nazywać misją, i tak to ładnie sprecyzuję i określę słowami.
Danka: To się narodziło w Tobie poprzez rozmowy z kobietami, czy może z obserwacji?
Ola: To się wzięło z moich poprzednich doświadczeń w pracy, które były doświadczeniami koedukacyjnymi, czyli ja szkoliłam z tego samego tematu i kobiety i mężczyzn, i dopóki rozmawiałyśmy o życiu zawodowym, to wszystkie dylematy i problemy były dokładnie takie same.
Tutaj nie było żadnego rozróżnienia na płeć, czy mówi do mnie Zenek czy Zenka. Te same wyzwania, te same problemy, te same dylematy, te same trudności.
Natomiast jeśli czasem zszedł temat na życie prywatne, to się okazało, że kobiety mają dużo więcej dylematów, problemów i wyzwań niż mężczyźni, a mężczyźni bardzo często nie mieli ich w ogóle.
Okazywało się, że kobiety swoje zorganizowanie (a w zasadzie jego brak) postrzegają przez pryzmat tego, że w pracy wszystko im świetnie wychodzi, ale potem w domu nie mają czasu na ugotowanie, posprzątanie, ogarnięcie, odrobienie lekcji z dziećmi, odebranie, zrobienie zakupów i coś tam jeszcze, a potem jeszcze rozwój osobisty i tego typu rzeczy.
Mężczyźni w ogóle nie mieli takich dylematów, bo nie mieli na głowie sprzątania, gotowania, prasowania itd.
I ja wiedząc o tym postanowiłam uświadamiać, że ta „dobra organizacja”, to nie polega na tym, żebyśmy MY robiły wszystko i żebyśmy MY teraz znalazły cudowną metodę zarządzania sobą w czasie, która powoduje, że my to ogarniemy wszystko, tylko, że ta DOBRA OGRANIZACJA polega po pierwsze, na uświadomieniu sobie, że my tego wszystkiego nie musimy robić, że to nie jest tak, że w momencie założenia rodziny my podpisujemy jakąś umowę i te wszystkie czynności związane z nią wykonujemy same, a po drugie, jak już sobie to uświadomimy, to działanie w takim kierunku, żeby to zmienić.
Danka: Czy to jest też tak, że to były przemyślenia trochę z życia prywatnego? Czy właśnie w drugą stronę, u Ciebie to wszystko było poukładane, bo tak sobie to wypracowaliście, dlatego stwierdziłaś, że czemu by z tym nie iść dalej i pokazywać, że można w ten poukładany sposób żyć?
Ola: Wiesz co, i to i to.
Ale ja jestem dzieckiem pochodzącym z bardzo tradycyjnej rodziny. I kobiety mówią często „no tak, to świetnie, ale ty masz już to ułożone z mężem, a ja mam męża z bardzo tradycyjnej rodziny”.
U nas oboje z mężem pochodzimy z bardzo tradycyjnych rodzin – mój tato jest górnikiem, a mój teść był kolejarzem. W naszych rodzinach wyglądało to tak, że mamy robiły wszystko, a ojcowie przynosili pieniądze i poza tym nie robili nic oprócz zmieniania kanałów w TV. Nie sprzątali, nie pomagali, nie wychowywali dzieci, nie uczestniczyli w ogóle w życiu domowym i to był standard.
I ja mówiąc o tym własnym doświadczeniu z mojej rodziny, ja wiedziałam, że tak nie chcę. Nie wyobrażałam sobie, że w taki sposób będę miała swoją rodzinę. Co ciekawe – mój mąż, który był synem swojej mamy, czyli był obsługiwany we wszystkim i nie musiał nic robić, to też doszedł do wniosku, że tak nie chce.
My dosyć szybko zamieszkaliśmy razem bo już po przeprowadzce na studia, i od tamtej pory budowaliśmy swoją rodzinę na zupełnie innych zasadach. Na zasadach, że my tak nie chcemy i od nowa wszystko ustalaliśmy i wypracowaliśmy.
Często mi kobiety mówią „no, ale ja nie wiedziałam, że jak się urodzą dzieci, to będzie tak wyglądało”. Ja też o tym nie wiedziałam! Ale rozmawiałam o tym jak to będzie wyglądało, kiedy się urodzą dzieci, jak będzie wyglądało nasze wspinanie kiedy urodzą się dzieci (my wtedy bardzo dużo się wspinaliśmy).
To były trochę takie absurdalne sytuacje, ale dla mnie zupełnie nie. Ja miałam 24 lata, byłam na studiach i wieczorkiem przy winie my sobie rozmawialiśmy o tym „a co to będzie jak ja będę karmić dziecko” i dla Nas te tematy były zupełnie normalne, bo to była nasza przyszłość.
Teraz już nie mam takich sytuacji, bo żyję w związku partnerskim można powiedzieć, gdzie sobie wszystko wypracowujemy.
Danka: Na marginesie powiem, że mój tato też był górnikiem (śmiech).
Ale ja nie miałam w sobie takich mądrości, jak Ty na początku, dopiero się tego wszystkiego uczyłam, poprzez rozwój.
W pewnym momencie po prostu zrozumiałam, że sama nie dam rady.
I teraz moje kolejne pytanie: bo żeby zbudować taki prawdziwie partnerski związek, to trzeba dojrzeć, w takim sensie, że popracować nad sobą albo się to skądś wynosi. Ty mówisz, że miałaś rodzinę taką tradycyjną, gdzie ten obraz był zupełnie inny niż to co masz teraz.
Jak to się w Tobie zadziało, że stwierdziłaś, że ty tak nie chcesz?
Ola: To się najbardziej wzięło przez zaprzeczenie.
Moi rodzice oboje pracowali bardzo dużo. Ten 89’ rok, kiedy powstawały biznesy w Polsce, ja miałam 10 lat i moi rodzice również założyli biznes. Bardzo wtedy dużo pracowali i ja przejęłam rolę Pani Domu wtedy, czyli prasowałam, gotowałam, sprzątałam.
W pewnym momencie zaczęłam się buntować bo to mój tato zaczął mnie traktować, jak kogoś kto właśnie mu przyniesie i poda obiad. Nie było to mile widziane, bo kiedy ja się buntowałam, to musiała te rzeczy robić moja mama. „Musiała”… jej się wydawało wtedy, że ona to musi robić.
To też nie jest takie myślenie, że jak rodzice wrócą z pracy, to ja im tej szklanki wody nie podam. Oczywiście, że nie, ale to też nie może być tak, że staje się to moim obowiązkiem.
Kiedy wyjechałam na studia i moja mama wówczas też pojechała na pół roku, to tato został sam. I niestety oczekiwał, że mimo, iż nie mieszkałam już z nimi, to ja się tym wszystkim zajmę, że przyjadę na weekend i ugotuję mu obiady na cały tydzień.
Więc jeśli miałabym powiedzieć skąd to się wzięło, to właśnie z takiej obserwacji i zaprzeczenia, że ja tak nie chce.
Obserwowałam to, że zadaniem mojej mamy było właśnie to wykonywanie zadań związanych z domem, ale ona wcale nie była przy tym spełniona. To jej umęczenie dało mi najwięcej do myślenia. Znam dużo osób, które są gospodyniami domowymi i świetnie się w tym odnajdują, są szczęśliwe. Ale moja mama tego nie lubiła wcale, a mimo wszystko wciąż to robiła.
Ja sobie wtedy myślałam „rany boskie jaka strata życia”. Tak iść przez życie i ciągle robić to czego nie chcesz, ciągle narzekasz, a ile można w tym czasie fajnych rzeczy zrobić.
Danka: Z Twoich doświadczeń wyszło w takim razie to partnerstwo z mężem, o którym też opowiadasz na Kawie z Budzyńską.
Czytałam ostatnio, jak to się u Ciebie wszystko zaczęło, że pracowałaś najpierw w korpo, potem choroba syna bardzo ściągnęła Cię na ziemię. Wspominałaś w którymś wywiadzie, że 2 miesiące byłaś wówczas w domu i to właśnie wtedy rozpoczął się Twój biznes. Miałaś na głowie dużo – chory syn, dom, a jednocześnie zdecydowałaś się wskoczyć trochę na nieznane wody. Skąd ten impuls? Czy byłaś do tego przygotowana finansowo i mentalnie, a sytuacja w której się znalazłaś po prostu Cię popchnęła do tej ostatecznej decyzji?
Ola: Muszę to trochę sprostować.
Faktycznie to było tak, że ja wzięłam 2 miesiące bezpłatnego urlopu i powiedziałam, że mnie przez lipiec i sierpień nie ma. Natomiast to wyglądało tak, że ja byłam bardzo dobrą trenerką, bardzo cenioną i powiedzieli, że mogę wrócić kiedy już będzie na to czas.
Więc ja w momencie, gdy powstała idea Pani Swojego Czasu nadal miałam pracę. Byliśmy wtedy totalnie na lodzie, bo w momencie, gdy zdiagnozowano chorobę u naszego syna, przeprowadziliśmy się do mieszkania, które kupiliśmy za gotówkę i na koncie nie miałam nic. Więc po prostu jak już wróciłam do pracy, to ciągnęłam przez rok dwa etaty.
Przygotowana finansowo nie byłam i dlatego byłam na tych dwóch etatach, chociaż praca trenerki jest dość specyficzna i nie wygląda tak jak normalna praca etatowa (nie pracuje się 8 godzin dziennie od – do).
Zakładając Panią Swojego Czasu postanowiłam sobie, że przejdę na swoje dopiero, gdy poziom dochodów z PSC przekroczy 80% tego, co zarabiałam na etacie. I żeby być fair, ja to mojemu pracodawcy powiedziałam i oczywiście zostałam wyśmiana, bo przecież „kto by na tym zarabiał”.
Przez kolejny rok nadal pracowałam jako trenerka, jeździłam i szkoliłam, a w wolnym czasie wieczorami i w weekendy rozwijałam Panią Swojego Czasu.
To był czas kiedy ja miałam 34 lata, więc wiedziałam już o sobie bardzo dużo i byłam świadoma, że źle działam pod presją finansową, gdy nie mam stabilnej sytuacji finansowej. Nie potrafię być wtedy kreatywna i puścić wodzy fantazji, tylko skupiam się na tym by zarobić tu i teraz. To też było tak, że im większe były przychody z Pani Swojego Czasu, tym mniej pracy wykonywałam jako trenerka.
Danka: Wspomniałaś już trochę o tych początkach, ale chciałam jeszcze zapytać czy już wtedy miałaś jakąś strategię na Panią Swojego Czasu? Wiedziałaś jak to będzie wyglądało?
Ola: Pierwsza strategia, którą miałam wydawała mi się taką ostateczną wersją już na zawsze tzn. to była taka strategia pt. „Pani Swojego Czasu buduje społeczność kobiet zaangażowanych wokół tematyki zarządzania sobą w czasie i chcących indywidualnie się tej tematyki uczyć”.
Z tym, że ja byłam przekonana, że będę tego uczyć dokładnie w ten sam sposób co do tej pory, czyli szkolenia stacjonarne, tylko już nie jako firma dla firm, tylko jako Budzyńska dla pojedynczych 15 osób, które się zgłoszą.
I to było moje pierwsze założenie działań Pani Swojego Czasu.
Ta idea miała się realizować w taki sposób, że ja miałam budować tą społeczność, działam poprzez bloga, robię najlepsze rzeczy jakie potrafię. były publikacje, artykuły i newsletter.
Ja jestem osobą bardzo niecierpliwą i pomyślałam, że skoro już miesiąc piszę bloga, to trzeba zrobić w końcu to szkolenie. Zastanawiałam się „gdzie to szkolenie zrobić”.
W tej swojej małej społeczności wypuściłam to pytanie i okazało się, że sporo osób mi napisało, że nie mogą przyjechać na to szkolenie, bo mieszkają za granicą i rzuciły taki pomysł, żeby to szkolenie zrobić online.
W tym momencie należałoby się cofnąć o 5 lat do tyłu. Wtedy szkolenia online robił tylko Michał Szafrański, wtedy tych szkoleń po prostu nie było. Teraz mamy je na każdym kroku i w każdej tematyce. Jednak pomyślałam wtedy, że to jest fajne i faktycznie da się to zrobić online.
Zrobiłam to szkolenie online, ale nie miało to wpływu tak do końca na strategię. Ona napewno w tym momencie stanęła pod znakiem zapytania „zobaczymy, czy da się w ten sposób zarabiać”. W styczniu chciałam wypuścić kurs online i powiedziałam sobie „Jeśli ten kurs sprzeda się na tyle, że ja wyjdę na zero, to idę dalej”.
Ten produkt się sprzedał bardzo dobrze, mimo, że nie byłam nastawiona jakoś super optymistycznie, bo wiedziałam, że to jest mój pierwszy taki produkt i żeby zarobić konkretnie trzeba doświadczenia i czasu w takich sprawach. Aczkolwiek sprzedał się dużo lepiej niż ja oczekiwałam i wtedy nastąpił kolejny krok, gdzie pomyślałam „Czyli mogę budować całą Panią Swojego Czasu w oparciu o produkty online”.
Docelowo i tak chciałam wyjść z tego życia na walizkach i wtedy mi się to świetnie składało. Pierwsze 2 lata działalności Pani Swojego Czasu były oparte na zarabianiu poprzez produkty elektroniczne.
Danka: Przyszło mi teraz do głowy jeszcze jedno pytanie „Co by było, gdyby ten pierwszy kurs nie wypalił”?
Ola: Ciężko powiedzieć… ja w ogóle nie zakładałam opcji, że mi się nie zwrócą koszty.
To nie jest tak, że działasz w próżni, że zakopujesz się w swoim pokoju na 3 miesiące i robisz kurs online, a po trzech miesiącach wyskakujesz i mówisz „mam kurs online” . Tak się nie działa w biznesie online. Tutaj robisz coś krok po kroku i działasz ze swoją społecznością, i widzisz ich reakcje, zainteresowanie, to że pytają. No to nie ma siły, żeby to zupełnie nie wypaliło, jeśli robisz to dobrze.
W kursach online bardzo ważne jest to, że nie jesteś tylko specjalistką merytoryczną, ale też metodologiczną – badasz, sprawdzasz, wiesz jakie są potrzeby odbiorców, jak ten produkt im pomoże i w czym itd.
Przy tym pierwszym kursie zakładałam, że wyjdę na 0, czyli zwrócą mi się koszty, ale nic nie zarobię. I dla mnie to była sytuacja zupełnie okej, spełnienie celu, który ja sobie założyłam, a jego kontynuacją było wyciągnięcie wniosków, pogadanie z uczestniczkami, co można zwiększać, polepszać itd.
Też nie ma co zakładać, że mając społeczność w wysokości 1426 osób, to nie kupi kursu 5000 osób nagle. Budowanie społeczności to jest taka praca u podstaw, to się robi cały czas. Ja dalej robie to samo, niezależnie ile już sprzedałam, czy zarobiłam.
Danka: Kilka razy przy tej wypowiedzi wspomniałaś o budowaniu społeczności. Jak robiłaś to na początku, kiedy nie było tych wszystkich możliwości, które mamy teraz, czyli reklamy, instastories itd.?
Ola: Od samego początku się bardzo na tym skupiłam. Teraz jest cała masa możliwości i nie jesteśmy w stanie pójść we wszystkie z nich, bo my zwariujemy, a ludzie nic z tego nie będą mieli.
Byłam skupiona na tym, by pisać świetne artykuły, które były zupełnie nowym podejściem o zarządzaniu sobą w czasie.
Po drugie, pisałam newsletter, a wśród blogerów nadal pokutuje takie założenie, że newsletter to coś strasznego i on gryzie.
I po trzecie, prowadziłam fanpage na facebook. Budowałam społeczność za pomocą reklam, z tym, że wtedy to był dużo prostszy system, bo nie było managera reklam chociażby. W newsletterze dawałam planery za zapis i to była też nowość wtedy. Teraz każdy daje planery niezależnie, czy jego tematyka jest związana z czasem czy nie.
Generalnie są dwa obozy mówiące o tym, jak budować społeczność i jeden mówi, żeby to robić powoli, cierpliwie i po dwóch latach wypuść pierwszy produkt, a drugi mówi „wypuść produkt, wtedy kiedy chcesz wypuścić produkt”. I ja jestem właśnie z tego drugiego obozu.
Takim paradoksem jest to, że same moje produkty budują społeczność. Sam fakt, że ja te produkty mam w sklepie działa tak, że buduje się społeczność. Informacja o tym, że ktoś wypuścił fajny artykuł na blogu, a informacja o tym, że ktoś wypuścił kurs i jest fajny mają zupełnie inną wartość. Moje kursantki dzieliły się wrażeniami po kursie i to bardzo mocno zadziałało na moją społeczność.
Danka: Nasuwa mi się od razu takie pytanie: czy ty jesteś po jakiś kursach z tego zakresu o czym mówisz, czy to są po prostu Twoje doświadczenia?
Ola: I tak i nie, bo ja bardzo lubię się szkolić i mam mnóstwo kursów za sobą. Byłam w B-school Marie Forleo, mam za sobą kursy o pisaniu newslettera, o pracy z instagramem czy Pinterestem, jak robić webinary i kursy online.
Natomiast jeśli pytasz o to, czy byłam na studiach gdzie ktoś mnie uczył, jak zarządzać ludźmi itd., to nie.
Nigdy nie szkoliłam się w taki sposób, wykształcenie mam humanistyczne, bo jestem socjolożką. Po prostu okazało się, że ja uwielbiam robić biznes i lubię się dzielić wiedzą o tym, jak ten biznes robić, jak to powstaje.
Nawet byłabym w stanie powiedzieć, że do pewnego stopnia pomagało mi to, że ja tej wiedzy nie mam. Dlatego, że ja nie działałam na podstawie takich bardzo wytycznych z jakiegoś planu marketingowego: SWOT, analiza konkurencji i coś tam.
Nie chcę powiedzieć, że to jest nie ważne, bo oczywiście jest ważne, ale bardzo często na początku można się w tych formalnych planach marketingowych zakopać i przestać widzieć sens swojego działania.
Ja nigdy nie podchodziłam do biznesu w sensie teoretycznym, zawsze pytałam ludzi o zdanie, tworzyłam z nimi ten produkt. To był marketing, ale ja o ty mnie wiedziałam.
Danka: Jak Cię słucham, to mam wrażenie, że to był biznesplan i działanie według niego, tylko nie był po prostu spisany na kartce i nie było to odhaczane z listy.
Ola: Wiesz co, kartka papieru była, tylko to nie było tak, że ja założyłam w 2014 roku Panią Swojego Czasu i spisałam, co będę robić w 2015 roku, tylko „jak ja będę sprzedawać kurs online”, jak ja będę promować, jak będę informować itd.
Jestem akurat po podsumowaniu 2019 roku i tam między innymi było to, jakie projekty miały być zrealizowane, a jakie były niezrealizowane i jakie były zrealizowane chociaż nie były zaplanowane. I wyszło, że zaplanowanych było 14 projektów, z tego 3 zostały niezrealizowane, a 21 projektów nie było zaplanowanych, a były zrealizowane.
I pomimo tego, że ja uczę planowania i uważam, że to jest bardzo potrzebne, i nie wyobrażam sobie teraz nie zaplanować nowego roku chociażby, to wiem, że będzie milion projektów, których ja nie zaplanuję, ale zrealizuję.
Danka: Mam takie podsumowanie, że nie wszystko musi być tak super zaplanowane, jeśli masz core biznesu. Można sobie wówczas pozwolić na takie wyskoki i zobaczyć, co z tego będzie. I faktycznie nie ma wtedy sensu powstrzymywać się, bo „najpierw trzeba to rozpisać”.
Kiedy zdecydowałaś się na zatrudnienie pierwszej osoby?
Ola: Pierwsza osoba to zdecydowała się sama u mnie zatrudnić. Tu też trzeba odróżnić co to znaczy „zatrudnienie”, bo dla mnie teraz to znaczy pracę na wyłączność, na etacie powiedzmy. Natomiast pierwsza osoba, z którą zaczęłam współpracować to była korektorka moich tekstów.
Bardzo szybko, bo po pół roku istnienia Pani Swojego Czasu odezwała się do mnie Justyna, która dalej jest z nami w zespole i ona wtedy napisała, że jest Wirtualną Asystentką i ja na pewno mam bardzo dużo roboty, więc ona chce mi pomóc. Napisałam jej, jak standardowy przedsiębiorca, że absolutnie nie, ja sobie sama świetnie poradzę.
Justyna jednak była bardzo upierdliwa i powiedziała, że rozumie, ale zgłosi się do mnie w przyszłości. I ona się tak co miesiąc zgłaszała, a ja jej co miesiąc odmawiałam.
Aż przyszedł drugi kurs online, który przyciągnął ogromną ilość ludzi i ja po prostu przestałam wyrabiać z mailami, linkami itd. I wtedy napisałam do Justyny i ona w sierpniu 2015 roku była na miesięcznym okresie próbnym.
Ja byłam jedną z jej klientek, ale po pół roku doszłam do wniosku, że chcę mieć Justynę na wyłączność i chcę żeby jej pomysły i głowa były skierowane na mnie. Wtedy została zatrudniona na wyłączność i pracuje do dziś.
Od razu tutaj chciałabym powiedzieć wszystkim przedsiębiorcom, że dobra Wirtualna Asystentka to ogromne wsparcie dla biznesu. I nikt nie zdaje sobie z tego sprawy, dopóki tego nie doświadczy.
Danka: No tak, tym bardziej, że Ty nie miałaś założenia, że otwierasz jakieś stacjonarne biuro tylko, że działasz online.
Ola: Ja w ogóle miałam założenie, że działam tylko online. Nie brałam pod uwagę inaczej. Teraz powstaje Przestrzeń Pełna Czasu, więc te założenia się nieco zmieniły.
Danka: Niektórzy postrzegają Cię trochę jako indywidualistkę. Zgadzasz się z tym?
Ola: Specyfika marki osobistej jest taka, że to ta buzia świeci na wierzchu, natomiast za każdą marką osobistą stoi sztab ludzi. U mnie nawet bardziej niż u innych, dlatego, że ja tych swoich ludzi regularnie pokazuje i ja ich nie ukrywam.
Znam praktycznie wszystkich, którzy działają online. I widzę np. u blogerek jaki sztab ludzi stoi za tą pracą, którą w tego bloga wkładają. Ale nie zawsze to pokazują, nie zawsze to widać.
Ja postanowiłam ze swojego team’u zrobić personę. A to dlatego, że nie jestem samowystarczalna i nie zamierzam wszystkiego ciągnąc samodzielnie.
Oczywiście, że jestem decyzyjna, ale to nie jest tak, że #gangPSC jest od wykonywania poleceń. Gang też tworzy Panią Swojego Czasu i to jak np. mówimy o strategii na 2020 roku, to oczywiście, że są tam punkty, które ja chcę i zapisane przeze mnie, ale reszta to są rzeczy wypracowane przez nas wspólnie.
Danka: A jak to jest u Ciebie z godzeniem życia prywatnego i zawodowego? To jest tak, że faktycznie idziesz i od-do pracujesz, wracasz do domu i masz życie prywatne?
Ola: Czasami to przeplatam i godzę, bo takie są okoliczności np. teraz rozmawiam z Tobą z domu. Natomiast jeśli mówimy o standardzie, to staram się, żeby to rozdzielać, dlatego, że to wszystkim lepiej służy. Standard jest taki, że rano zaprowadzam dzieci do szkoły, idę do biura i o 15:00 wracam. Zdarzają się oczywiście takie sytuacje, że nagle przyjdzie mi pomysł do głowy, żeby coś napisać jak już jestem w domu, albo jest jakaś krytyczna sytuacja w drukarni i wtedy reaguję.
Danka: Powiedziałaś ostatnio, że nigdy nie byłaś osobą asertywną (w dalekiej przeszłości). Co się stało, że zaczęłaś być?
Ola: Nie byłam, bo w tym moim tradycyjnym domu byłam chowana na osobę, która ma być miła, ze wszystkimi się zgadza i ustępuje.
Miałam 3 takie momenty, gdy to się zaczęło łamać. Pierwszy moment był taki, gdy zaczęłam żyć z moim mężem, który jest osobą bardzo asertywną. I robiłam wielkie oczy, kiedy na niego patrzyłam, że kurcze przecież tak się da i nikt nie wyrzuci Cię za to z pracy. Widziałam na przykładzie jego życia, że można być asertywnym i świat się nie wali.
Drugi moment to było, gdy narodziły się moje dzieci i nauczyłam się działać asertywnie w ich imieniu. Kobiecie łatwiej jest odmawiać, gdy stawia na piedestale dobro dzieci, więc to mi na pewno pomogło być asertywną.
Trzeci moment, to wtedy kiedy zachorował nasz syn. Pomyślałam wtedy, że ja naprawdę nie chcę tak żyć. Pierwsze 3 lata prowadzenia Pani Swojego Czasu to jest moment uczenia się mojej własnej asertywności.
Danka: Świetnie radzisz sobie przed kamerą, ale wspominałaś kiedyś, że na początku nie było tak łatwo. Jak to się stało, że tak dobrze i naturalnie wypadasz przed kamerą?
Ola: To w 98% jest praktyka, a 2% chyba przypadek.
Praktyki, ale nie ćwiczeń, tylko doświadczenia. Jakaś sztuka wystąpień publicznych mnie nie interesowała w ogóle. Miałam jako takie doświadczenie w wystąpieniach publicznych, bo robiłam to jako trenerka, ale czym innym jest wystąpienie przed 15 osobami, a czym innym przed 2000 osób na żywo.
Najwięcej swobody wynikało z doświadczania, informacji zwrotnych, wniosków. I tak cały czas.
Dlaczego ja tańczę na webinarach? Oczywiście, że jest to pewien wyróżnik, ale ten taniec jest potrzebny najbardziej mnie. Jak ja się na początku powygłupiam, to potem nie ma nic głupszego niż ten taniec na początku. To jest niesłychanie uwalniające.
Danka: To jest ciekawe podejście. Ja mam ten problem, że z wystąpieniami publicznymi nie mam problemu, ale jak mam wystąpić przed kamerą, to nie widzę człowieka po drugiej stronie i czuję się nieswojo. Co byś poradziła takim osobom?
Ola: Ja ci powiem, co ja robię. Tak skupiam się na swoich treściach, że ja jak mówię na webinarze, to widzę siebie i tak zaangażowaną osobę, że jeszcze bardziej się nakręcam.
Dobrym według mnie sposobem jest zrobienie Q&A na instagramie i na żywo na nie poodpowiadać. Możesz wybrać tylko te bezpieczne pytania i się szybciej przygotować. I masz o czym mówić na luzie.
Danka: Na koniec jeszcze dwa szybkie pytania: obejrzałam Twoje odcinki z okazji 5-lecia Pani Swojego Czasu i tam powiedziałaś, że własny biznes to nie tylko kwiatki, kokosy i kasa, ale też mnóstwo pracy i wyrzeczeń. Kobiety, z którymi współpracuję odebrały to negatywnie, tzn. że właśnie nie polecasz swojego biznesu.
Stąd moje pytanie: jakie jest Twoje podejście do tego?
Ola: Pytanie, czy polecasz posiadanie własnego biznesu, czy nie, jest dla mnie trochę takim pytaniem pt.”czy polecasz posiadanie dzieci?”. Jeśli jesteś osobą, która chce mieć dzieci i uważasz, że będziesz dobrą matką/ojcem, to tak, polecam posiadanie dzieci. A jeśli nienawidzisz dzieci i nie wyobrażasz sobie siebie w tej roli, to nie miej dzieci.
Tak samo jest w biznesie.
Jeśli lubisz to, o czym tam mówiłam, czyli nieprzewidywalność, ryzyko itd., to odnajdziesz się w biznesie. Mnie to nakręca do działania, ale są osoby, które dostają ze stresu biegunki i dla nich biznes już nie będzie taki super.
Mówiąc te wszystkie straszne rzeczy o biznesie, chcę sprawić by do biznesu szły tylko osoby, które to lubią i czują się w tym dobrze.
Jeśli ktoś wysłucha tych moich 5-ciu lekcji z okazji pięciolecia Pani Swojego Czasu i stwierdzi, że to nie jest dla niego, no to nie jest dla niego i już. A jeśli ktoś powie „widzę, że to jest trudne, ale chcę spróbować”, to to jest nastawienie, które jest obowiązkiem w biznesie.
Danka: Jakbyś miała dać jakąś radę tym kobietom, które myślą o biznesie, ale się go boją, to co byś im powiedziała?
Ola: Ja nienawidzę dawać rad (śmiech).
Ze swojej perspektywy mogę powiedzieć, że na pewno nie poznałybyście mnie w sytuacji kiedy nie mam bezpieczeństwa finansowego.
To jest zupełnie inna Ola Budzyńska. To jest osoba, która nie potrafi kreować, nie działa, tylko siedzi i jest przerażona tym, ze jej rodzina nie ma za co żyć.
To patrząc z perspektywy takiej osoby, uważam, że najważniejsze, to przetestować swój biznes na czymś małym. Jeśli nie mamy wystarczającego zaplecza finansowego, czy w postaci ludzi i jesteśmy same, to zachęcam do zaczęcia jak najniżej, jak najprościej.
Ja zaczęłam od kursu online bo miałam zaplecze finansowe i miałam osobę, która mnie przeprowadziła za rękę, ale teraz prawdopodobnie zaczęłabym od e-booka.
Chodzi mi o to, żeby nie wpuszczać się w maliny tylko dlatego, że nam się wydaje, że to jest super pomysł.
Danka: Z twoich wypowiedzi wybrzmiało bezpieczeństwo jako wartość – czy możesz zdradzić jakieś jeszcze swoje wartości?
Ola: Na pewno rodzina. Od pewnego czasu, robiąc biznes właśnie, opieram się na tej wartości.
Oprócz tego mam szaleństwo, spontan, przygoda, ale to tylko wtedy, kiedy mam bezpieczeństwo finansowe.
Mam też taką samodzielność decydowania o sobie, niezależność.
Ola, bardzo dziękuję za rozmowę. Myślę, że zainspirowałaś właśnie niejedną naszą czytelniczkę.